01 maja 2024

Ofiary – Tom 1 – Fragment 1

Czerwona szminka

Wysunęła język spomiędzy czerwonych od szminki warg. Polizała jeden z męskich palców, który po chwili zniknął cały w jej ustach. Ssąc, sunęła w górę i w dół, doskonale wiedząc, że tym pobudza jego erekcję.

Nagle podniecił się tak bardzo, że przestało mu przeszkadzać, iż dziewczyna ciągle jest w spodniach opuszczonych do kostek i ma na stopach jesienne, sznurowane obuwie. Zsunął z pośladków czarne dżinsy, które tego dnia miał na sobie, choć te średnio pasowały na poważne, służbowe spotkania. Nigdy jednak nie nosił się na tyle elegancko, by dać się wcisnąć w pełny garnitur, a jako zięć głównego dyrektora wielkiej korporacji, nie był zmuszony do przestrzegania nawet podstawowych norm. Odsunął materiał majtek nastolatki na bok, na tyle, by dać radę wedrzeć się swoim penisem do jej ciasnej szparki.

Odchyliła głowę i zacisnęła zęby w taki sposób, jakby przez chwilę poczuła mocniejszy ból albo przynajmniej większy niż dotychczas dyskomfort.

– Grę wstępną ci wynagrodzę za drugim razem – zapewnił i zamilkł.

Położył dłoń na jej twarzy, siłą dociskając prawy policzek do poduszki. Walczył sam z sobą, bo chciał traktować ją delikatniej, a z drugiej strony wiedział, że nie może tego czynić, że nie powinien jej nawet lubić.

– Kto cię pukał za pierwszym razem? – zapytał, czym wprawił ją w szczere rozbawienie.

Pomyślała, że nie mógł tych myśli ubrać w bardziej przyzwoite słowa, bo te by zupełnie do niego nie pasowały. Tak naprawdę, Hubert w mniemaniu Margarety nawet nie pasował do roli sponsora i biznesmena. Był na to za prosty, za banalny, za zwykły i wiele za, za, za...

Margareta nie odpowiedziała na zadane pytanie. Pozwoliła, by dalej boleśnie pociągał ją za włosy, gdy wplatał w nie długie palce. Dawała wciskać swoją głowę między poduszki, te większe, jak i te mniejsze. Zezwalała na brutalne, mocne pchnięcia, które doprowadziły ich głowy do samego zagłówka i sprawiły, że nawet się o nie obijali. Poczuła ciepłą ciecz wlewającą się do jej wnętrza, a następnie wylewającą się z niego.

– Oczywiście, jak zawsze, nikt z nas nie ma chusteczek? – zamarudził pytająco, a dziewczyna w odpowiedzi wskazała otwartą dłonią na drzwi łazienki.

Drugą dłoń przyłożyła do czoła i zamknęła oczy. Była wykończona. Seks z Hubertem zawsze ją męczył. Bolał w dziwny sposób, tak emocjonalnie. O innych swoich klientach nie wiedziała tak właściwie niczego. Wpadali do niej na chwilę, robili, co chcieli, a ona co musiała, by zarobić. Płacili i wychodzili. Nie wdawali się z nią w dyskusje, nie nawiązywali dialogów, a nawet, gdy to ona próbowała tak czynić, to odpowiadali w taki sposób, by pociągnięcie tematu było niemożliwe. Nim się obejrzała, to tych klientów już nie było, pomimo że do niej wracali. Hubert był inny. On nie oczekiwał od niej tylko seksu. On oczekiwał relacji.

– Trzymaj. – Usłyszała i nagle rolka papieru toaletowego uderzyła o jej nagi brzuch. – Bardon*, nie chciałem w ciebie. Miało być obok – wyjaśnił z łobuzerskim uśmiechem.

Odwijając papier toaletowy i zwijając jego fragment na trzy części, przyglądała się swojemu kochankowi. Jego dżinsy wciąż nie były zapięte. Trzymały się luźno na biodrach. Brzuch miał płaski, ale niewysportowany, który zaokrąglał się po wypiciu piwa. Koszulę miał krzywo zapiętą, a że wcześniej, przy niej, jej całej nie rozpiął, to dawało jej pewność, że musiał w takiej już przyjechać. Zarost miał ładny, zadbany, nie za długi. Idealny, by kłuć we wrażliwe miejsca i łaskotać, gdzie łaskotać powinien.

– Jesteś nawet przystojny – stwierdziła.

– Naprawdę? – zdziwił się, zasiadając w samotności do stołu.

– Jak na te niespełna czterdzieści...

– Jeszcze słowo, a cię przez kolano przełożę – zagroził. – Czterdzieści – zadrwił. – Mam ledwie trzydzieści cztery – dodał z pełną buzią.

I manier też nie masz żadnych – pomyślała, gdy obserwowała, jak zapycha sobie buzię jednocześnie kotletem i ziemniakami, biorąc do ust kolejną porcję, nim przeżuł poprzednią.

Usiadła na łóżku i pozbyła się butów oraz spodni. Odnalazła swój stanik i w samej bieliźnie zasiadła dokładnie naprzeciwko Huberta. To sprawiło, że ziemniak zsunął się z jego widelca, a on z rozdziawioną gębą obserwował, jak nastolatka zakładała nogę na nogę.

Rozpoczęła konsumpcję kawałka ciasta i wtedy niespodziewanie rozdzwonił się telefon komórkowy.

– Mój. – Podniósł rękę do góry, zupełnie tak, jakby był uczniem w szkole podstawowej i chciał zgłosić się do odpowiedzi. Wstał i ruszył w kierunku fotela, na którym siedziała.

– Podam. – Zaczęła szperać Hubertowi po kieszeniach, korzystając z tego, że siedziała w fotelu, na którym zawieszona była jego marynarka. W końcu odnalazła komórkę. Nie umiała nie spojrzeć na wyświetlacz. – Mama – przeczytała i uśmiechnęła się kpiąco.

Odpowiedział jej podobnym uśmiechem, nieco ją przy tym parodiując. Zmarszczył nos i odebrał.


Bardon – Hubert źle używa tego słowa. Kiedy mówi bardon, ma na myśli pardon.


Więcej na temat książki znajdziesz tutaj:

Ofiary (trylogia)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz