06 grudnia 2025

Ofiary (tom 1) – Rozdział 1


 Dłonie na dekolcie


Matka trzymiesięcznych bliźniąt, gdy była jeszcze nastolatką, zapuściła się do pewnego miejsca – kasyna. Zwabiona została tam przez pijanego kolegę, który bełkotał coś do telefonu, chcąc się z nią w ten sposób porozumieć. Lubiła go i wiedziała, że on nigdy nie zostawiłby jej w potrzebie, więc zdecydowała się na pokonanie dwóch ulic pieszo, gdyż aktualnie tyle dzieliło ją od nowoczesnego kasyna.

Daniela wypatrzyła już z samego progu. Nie grał w nic, jedynie pił. Wiedziała, że w takim miejscu nie położyłby ani jednej karty. Jeśli chodziło o hazard to preferował menelskie klimaty, takie jak piwniczne rozdania i nielegalne walki bokserskie, a nie oświetlone LED-em kluby. Podeszła do niego i pozwoliła postawić sobie drinka. Sex na plaży nie był jej ulubionym, ale w tamtej chwili nie miała głowy do wymyślania czegoś niepospolitego.

Daniel, bełkocząc, opowiadał o kolejnej kłótni z żoną. Pił czystą, nie popijał. Żalił się, a Margareta siedziała obok i cierpliwie słuchała, do czasu, aż uznała, że on nie da rady w siebie więcej wlać, a ona nie będzie zdolna odprowadzić go do domu. Wtedy z pomocą zjawił się Tomek, wezwany telefonicznie przez samego Daniela, ale już w połowie rozmowy, to Margareta chwyciła za komórkę, wyrywając ją z rąk przyjacielowi, i zaczęła niemal żądać, podając przy tym adres, by mężczyzna w mniej niż pięć minut dotarł na miejsce.

Tomasz, być może, nie spełniłby roszczeń nieznanej mu nastolatki, ale Daniel był mu jak brat, więc zdecydował, pomimo chronicznego zmęczenia i nieustającego cierpienia na zbyt krótką dobę, zwlec się z łóżka, opłukać twarz zimną wodą, stojąc nad zlewozmywakiem w kuchni, i wsiąść do dziesięcioletniej skody. Ten właśnie dziesięcioletni samochód skutecznie skreślał go w oczach siedemnastoletniej Margarety, która ledwie pożegnała się z nowo poznanym blondynem i długoletnim przyjacielem, a już zadzwoniła po taksówkę, by ta dowiozła ją na przedmieścia.

Wysiadła pod furtką klimatycznej willi, która wielu kojarzyła się romantycznie, a jej jedynie z domem wyrwanym z centrum filmowego horroru. Płaczące wierzby i stara fontanna, przedstawiająca lwa ze skrzydłami, z czego jedno było odłamane, przyprawiały ją o gęsią skórkę. Na samym końcu, po przebyciu wąskiej ścieżki, widniał biały budynek, którego tynk, w miejscach w których nie szarzał, to całkiem odpadł.

Margareta weszła za furtkę i ruszyła wąską ścieżką. Brnęła wprost w ramiona opierającego się o brudny filar bruneta, który właśnie kończył palić papierosa.

– Okropny nałóg – stwierdziła, zaraz po tym, gdy pofatygował się pochylić i musnąć ustami jej aksamitny policzek.

– Ja też się cieszę, że ciebie widzę. – Wyszczerzył zęby w sztucznym uśmiechu, a potem wskazał dłonią dwuskrzydłowe, ciężkie drzwi wejściowe.

Po otwarciu drzwi i przekroczeniu progu, przywitała ich przestronna i jasna recepcja. W tle pobrzmiewała muzyka wygrywana na strunach wiolonczeli oraz wybijana na klawiszach białego fortepianu.

– Tylko pokój czy przybyli państwo na kolację? – zapytała dobrze im znana recepcjonistka.

– Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny – wyjawił Hubert w kierunku Margaret. Nigdy nie spolszczał jej imienia. Dla niego była po prostu Margaret i długi czas uważał, że to tylko taki pseudonim, jaki był w posiadaniu wielu kurew. Nawet kiedyś jej wyznał, że Margaret, Susan, Katrin jest w prostytucji więcej niż psów Burków na niejednej wsi.

Nie spodobało jej się wtedy to porównanie. Uznała je za mało poetyckie, ale Hubert właśnie taki był. Żaden z niego literat, choć czasami czytywał, ale tylko giełdę papierów wartościowych.

– W takim razie kolacja w salonie, z resztą gości, czy w pokoju? – dopytywała recepcjonistka, przerywając tym samym rozmyślania Margarety.

Zanim brunet odpowiedział, to jego partnerka na godziny już chwyciła za klucz, który pracownica pensjonatu trzymała w dłoni.

Margareta zadecydowała za nich oboje:

– Dla niego coś krwistego, a dla mnie sam deser. Konsumpcja odbędzie się w pokoju.

Ruszyła po krętych schodach na górę, a on podążył za nią.

Po drodze zerknęła jeszcze na numer, który wybity był na ozdobnej, sztucznie złoconej blaszce. Udała się pod odpowiednie drzwi i wsunęła klucz do zamka.

– To niepoważne bym w towarzystwie dżentelmena, sama przed sobą drzwi otwierała – zamarudziła.

Wystraszyła się, gdy poczuła jego dotyk na swoich biodrach. Był mocny, a jego właściciel na tyle silny, by bez zadyszki i licznych poświęceń, podnieść ją i odstawić nieopodal. Chciał tym sposobem utorować sobie dostęp do drzwi. Chwycił za klucz, przekręcił go w zamku, nacisnął na klamkę, a potem złapał dziewczynę za ramię. Szarpnięciem i pchnięciem zmusił do tego, by przekroczyła próg, rozkazując przy tym:

– Maruda, właź.

Hubert Laskowski zatrzasnął za sobą drzwi pokoju hotelowego. Chwycił nastoletnią kochankę za włosy i przycisnął jej twarz do lustra, którego brzegi pokryte były kamieniami. Te natomiast barwą przypominały dzikie bursztyny. Sięgnął dłońmi do paska, który miała przy dżinsach. Operował nim po omacku, chaotycznie, momentami gwałtownie, tak jakby się irytował na brak umiejętności w rozpinaniu takich dodatków garderobianych.

W końcu kawałek skóry ustąpił, choć nie było to poddanie, a przegranie walki. Pozostał już tylko guzik. Po rozpięciu jednego, okazało się, że pozostały jeszcze trzy, które zastępowały suwak. Brunet zazgrzytał zębami, a Margareta nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Zmrużyła oczy, dołeczki wstąpiły na jej policzki, a białe zęby kontrastowały z czerwienią szminki.

– Suka – wysyczał.

Owinął wokół dłoni włosy farbowane na blond. Dziewczyna w tym czasie odwróciła się, wykorzystując moment, w którym przestał dociskać jej głowę do lustra. Spojrzeli sobie głęboko w oczy i dopadli do swych ust, po równo przemierzając dystans jaki dzielił ich wargi.

Plecami dotykała kamieni przypominających bursztyny. Nogę zakładała na jego biodro, ale nim zezwolił na taki gest, to najpierw usiłował zsunąć jej dżinsy. Materiał jednak dobrze przylegał, był elastyczny. W końcu się poddał i pozwolił na to, by jeszcze moment pozostała w spodniach. Oplotła go swymi nogami, a on docisnął ją mocniej do ściany. W takiej pozycji, choć nie należała do najwygodniejszych i najbezpieczniejszych, dał radę pozbawić ją góry ubrania – popielatej bluzy z różowymi kokardami oraz koronkowego, niemal przezroczystego stanika.

– Zaraz przyniosą twoją kolację i mój deser – napomniała, kiedy niósł ją w kierunku dużego łóżka, skrytego pod srebrno-złotą narzutą.

Nic na to nie odpowiedział, choć usłyszał słowa, zrozumiał je i przyjął do wiadomości. Zaraz po upuszczeniu Margarety na miękką pościel, pozbył się marynarki. Odszedł kilka kroków i by zapobiec jej pognieceniu, odwiesił ją na oparcie wąskiego fotela. Dotknął palcami ust i zaczął je przecierać, podobnie jak okolice naokoło nich. Chciał zetrzeć ślady powstałe od czerwonej szminki.

– Zawsze mnie brudzisz – poskarżył się i ruszył do drzwi, gdy usłyszał delikatne stukanie oraz zapowiedź kelnera. – Schowaj się trochę albo okryj – polecił i zaczekał aż Margareta wykona polecenie. Dopiero potem otworzył i nakazał położyć tace z obiadem i ciastem na środku owalnego stołu.

– Najpierw jemy czy najpierw się pieprzymy? – zapytała wprost, nie czekając nawet aż kelner wyjdzie.

Mężczyzna w granatowym uniformie poczuł się zmieszany. Nawet lekko poczerwieniał na twarzy. Pożyczył gościom smacznego i czym prędzej czmychnął za drzwi.

Hubert rzucił okiem na ziemniaki z sosem i mięsem oraz kawałek sernika. Poluzował krawat, zdjął go przez głowę i zaczął rozpinać górne guziki koszuli.

– To nie lody – stwierdził. – Nie wystygną – dodał, gdy zrozumiał, że Margareta nie wie o co mu chodzi.

– Chyba raczej nie roztopią się – poprawiła.

Odkryła narzutę, którą wcześniej się okrywała i klęknęła na obydwa kolana. Zaczęła się zbliżać w jego kierunku, podróżując właśnie w taki sposób – na kolanach – po dużym łóżku.

Nachylił się do niej, ale nie pozwolił na pocałunek. Podjął kolejną próbę walki z jej dżinsami. Tym razem zakończyła się ona pomyślnie, bo odzienie ciągnięte w dół, raz lewą dłonią, a raz prawą, w końcu zaczęło się zsuwać z bioder, a następnie z pupy nastolatki.

– Cipka ci się w tym ugotuje – powiedział poważnie. – One w ogóle oddychają, gdy tak przylegają? – zapytał.

– Nie wiem.

Wzruszyła ramionami, zarzuciła ręce na jego szyję i wstała na równe nogi. Teraz – stojąc na łóżku – była od niego wyższa.

Hubert przyłożył wargi do jej dekoltu, tylko po to, by potem zastąpić je swoimi dłońmi. Sunął w dół, najpierw ustami, a potem rękoma, zaznaczając drogę, którą przemierzał, śliną i paznokciami. Zassał materiał koronkowych majtek, jakby był spragniony smaku jej dziewczęcości. Przerwał, by pozbawić ją całkowicie spodni, ale nim mógł to uczynić, to musiał się jeszcze zmierzyć z butami.

Padł na kolana i chwycił za jedną sznurówkę. Pociągnął, rozsupłał i niespodziewanie podniósł dłoń. Ta zderzyła się w akompaniamencie głośnego huku z bokiem uda nastolatki, tuż pod pośladkami.

– Kto to widział, by w butach do łóżka włazić – skrytykował.

– Jesteś nienormalny? – wypowiedziała pytającym tonem po chwili zapowietrzenia.

Uniósł na nią wzrok i dostrzegł łzy stojące w oczach.

– Grzeczniej – warknął, szarpiąc za jej nogi.

Sprawił, że pupą zderzyła się z miękkim materacem. Pisnęła wystraszona, obawiając się, że spadnie. Szybko się jednak uspokoiła, a on zawisnął tuż nad nią z podniesioną dłonią.

– Nie marudź, bo zawsze mogę po męsku, nie muszę po ojcowsku.

– Nie uderzyłbyś kobiety. Nie w taki sposób – stwierdziła i uniosła się na łokciach, by ustami dosięgnąć do jego dłoni.

Wysunęła język między czerwone od szminki wargi, polizała jeden z męskich palców, który po chwili zniknął cały w jej ustach. Ssąc, sunęła w górę i w dół, doskonale wiedząc, że tym pobudza jego erekcję.

Nagle podniecił się tak bardzo, że przestało mu przeszkadzać, iż dziewczyna ciągle jest w spodniach opuszczonych do kostek i ma na stopach jesienne, sznurowane obuwie. Rozpiął czarne dżinsy, które tego dnia miał na sobie, choć te średnio pasowały na poważne, służbowe spotkania. Nigdy jednak nie nosił się na tyle elegancko, by dać się wcisnąć w pełny garnitur, a jako zięć głównego dyrektora wielkiej korporacji, nie był zmuszony do przestrzegania nawet podstawowych norm. Odsunął materiał majtek nastolatki na bok, na tyle, by dać radę wedrzeć się swoim penisem do jej ciasnej szparki.

Odchyliła głowę i zacisnęła zęby w taki sposób, jakby przez chwilę poczuła mocniejszy ból albo przynajmniej większy niż dotychczas dyskomfort.

– Grę wstępną ci wynagrodzę za drugim razem – zapewnił i zamilkł.

Położył dłoń na jej twarzy, siłą dociskając prawy policzek do poduszki. Walczył sam z sobą, bo chciał traktować ją delikatniej, a z drugiej strony wiedział, że nie może tego czynić, że nie powinien jej nawet lubić.

– Kto cię pukał za pierwszym razem? – zapytał, czym wprawił ją w szczere rozbawienie.

Pomyślała, że nie mógł tych myśli ubrać w bardziej przyzwoite słowa, bo te by zupełnie do niego nie pasowały. Tak naprawdę, Hubert w jej mniemaniu nawet nie pasował do roli sponsora i biznesmena. Był na to za prosty, za banalny, za zwykły i wiele za, za, za...

Margareta nie odpowiedziała na zadane pytanie. Pozwoliła, by dalej boleśnie pociągał ją za włosy, gdy wplatał w nie długie palce. Dawała wciskać swoją głowę między poduszki, te większe, jak i te mniejsze. Zezwalała na brutalne, mocne pchnięcia, które doprowadziły ich głowy do samego zagłówka łóżka i sprawiły, że nawet się o nie obijali. Poczuła ciepłą ciecz wlewającą się do jej wnętrza, a następnie wylewającą się z niego.

– Oczywiście, jak zawsze, nikt z nas nie ma chusteczek? – zamarudził pytająco, a dziewczyna w odpowiedzi wskazała otwartą dłonią na drzwi łazienki.

Drugą dłoń przyłożyła do czoła i zamknęła oczy. Była wykończona. Seks z Hubertem zawsze ją męczył. Bolał w dziwny sposób, tak emocjonalnie. O innych swoich klientach nie wiedziała tak właściwie niczego. Wpadali do niej na chwilę, robili co chcieli, a ona co musiała, by zarobić. Płacili i wychodzili. Nie wdawali się z nią w dyskusje, nie nawiązywali dialogów, a nawet, gdy to ona próbowała, to odpowiadali tak, by nie dało się ciągnąć tematu. Nim się obejrzała, to ich już nie było. Hubert był inny. On nie oczekiwał tylko seksu. On oczekiwał relacji.

– Trzymaj. – Usłyszała i nagle rolka papieru toaletowego uderzyła o jej nagi brzuch. – Bardon , nie chciałem w ciebie. Miało być obok – wyjaśnił z łobuzerskim uśmiechem.

Odwijając papier toaletowy i zwijając jego fragment na trzy części, przyglądała się swojemu kochankowi. Jego dżinsy wciąż nie były zapięte. Trzymały się luźno na biodrach. Brzuch miał płaski, ale niewysportowany, który zaokrąglał się po wypiciu piwa. Koszulę miał krzywo zapiętą, a że wcześniej, przy niej, jej całej nie rozpiął, to dawało jej pewność, że musiał w takiej już przyjechać. Zarost miał ładny, zadbany, nie za długi, idealny, by kłuć we wrażliwe miejsca i łaskotać, gdzie łaskotać powinien.

– Jesteś nawet przystojny – stwierdziła.

– Naprawdę? – zdziwił się, zasiadając w samotności do stołu.

– Jak na te niespełna czterdzieści...

– Jeszcze słowo, a cię przez kolano przełożę – zagroził. – Czterdzieści – zadrwił. – Mam ledwie trzydzieści cztery – dodał z pełną buzią.

I manier też nie masz żadnych – pomyślała, gdy obserwowała jak zapycha sobie buzię jednocześnie kotletem i ziemniakami, biorąc do ust kolejną porcję, nim przeżuł poprzednią.

Usiadła na łóżku i pozbyła się butów oraz spodni. Odnalazła swój stanik i w samej bieliźnie zasiadła dokładnie naprzeciwko Huberta. To sprawiło, że ziemniak zsunął się z jego widelca, a on z rozdziawioną gębą obserwował, jak nastolatka zakładała nogę na nogę.

Rozpoczęła konsumpcję kawałka ciasta i wtedy niespodziewanie rozdzwonił się telefon komórkowy.

– Mój. – Hubert podniósł rękę do góry, zupełnie tak, jakby był uczniem w szkole podstawowej i chciał zgłosić się do odpowiedzi. Wstał i ruszył w kierunku fotela, na którym siedziała.

– Podam. – Zaczęła szperać Hubertowi po kieszeniach, korzystając z tego, że siedziała w fotelu, na którym zawieszona była jego marynarka. W końcu odnalazła komórkę. Nie umiała nie spojrzeć na wyświetlacz. – Mama – przeczytała i uśmiechnęła się kpiąco.

Odpowiedział jej podobnym uśmiechem, nieco ją przy tym parodiując. Zmarszczył nos i odebrał.

Rozmowa była krótka, ale Margareta wywnioskowała z niej, że chyba nadejdzie przedwczesny czas pożegnania. Szybko dokończyła jeść ciastko i zdecydowała się ubrać.

– Przepraszam cię, że musimy tak szybko kończyć, ale... – zaczął.

– To ty mi płacisz i to ty mi się tłumaczysz – zauważyła. – To jest dopiero dziwne – stwierdziła. – Ty tu jesteś panem, ja tylko kurwą.

Spuścił wzrok, jakby zrobiło mu się głupio ze świadomością, że myślała tak o samej sobie. W dziwny sposób czuł się temu winny i paradoksalnie te wulgarne słowa mocno go podniecały. Odetchnął, wypuszczając głośno powietrze i puścił ją przodem.

– Mój brat jedzie z żoną za granicę. Mają mieszkanie po babci tutaj, do remontu i chcieli puścić komuś znajomemu. Mogę cię przedstawić jako córkę znajomych. Będę płacił ci czynsz – zaproponował chaotycznie, obawiając się jej odmowy.

– I po co to robisz? – spytała, gdy on zamykał drzwi pokoju. Poczekała aż skończy i dopiero ruszyła w dół krętymi schodami.

Wiedziała, który samochód jest jego. Podwoził ją wiele razy i to w różne miejsca. Czasami, po zakończonych spotkaniach, odwoził ją pod bramę, która prowadziła na podwórko, gdzie znajdowała się stara kamienica, w której mieszkała wraz z matką i rodzeństwem. Zazwyczaj jednak podwoził ją na urodziny szkolnych koleżanek, dostarczał pod autokar wycieczkowy, gdy organizowane były klasowe wyjazdy albo zabierał ją w swoje służbowe delegacje, gdy akurat mogła sobie poczynić wolne od szkoły.

– Jak nie chcesz tego mieszkania, to nie. Ja tylko rzuciłem propozycją – obruszył się i zasiadł na miejscu kierowcy.

– Chcę – odparła, zapinając pasy. Wkurzało ją, że musi to robić, ale wiedziała, że jeśli tego nie uczyni, to jakiś automatyczny pi-pi nie da jej i Hubertowi spokoju.

Uśmiechnął się pod nosem i wyjechał tylną, otwartą bramą. Chwilę się kręcił jednokierunkowymi zaułkami, aż w końcu udało mu się zjechać na główną drogę.

– Zapłacę ci za spotkanie z góry i za tą jednorazówkę. – Spojrzał na nią i zabujał głową w rytm muzyki. – Już tak na przyszłość – dodał, ponownie wbijając spojrzenie w przednią szybę.

– Nie chcę tak. Nie lubię być nikomu nic winna. Zapłacisz mi jak za dwa numerki, za ten jeden co był i za to, że zmarnowałeś mi wieczór. Przez ciebie wyszłam wcześniej z klubu, a jednak i tak się nie wyśpię.

– Straszne. I co ty teraz poczniesz, materialistko? – zironizował. – Odwieźć cię do domu od razu czy mogę...? – Pokazał kciuk w górę i zamachał. Po chwili ponownie złapał obiema dłońmi kierownicę.

– W ogóle możesz mnie wyrzucić gdziekolwiek. Wezwę taksówkę lub wrócę autobusem.

– Daj spokój. Podjadę tylko do ojca. Długo nie posiedzę, bo... nie lubimy się. Potem będę jechał do domu i twój dom mam po drodze. Uśmiechnij się – dodał, gdy stawał na światłach. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki po portfel i wyjął z niego plik banknotów dwustuzłotowych. Jeden z nich wręczył Margarecie. Po chwili dorzucił jej jeszcze sześć dych w piątkach. – Nie znoszę drobnych, a takimi wydali mi na stacji. Jak nie chcesz, to wrzucę synowi do skarbonki – wyjaśnił, gdy doszedł do wniosku, że towarzyszka patrzy się na niego jak na nienormalnego.

– Chcę, wrzucę braciom do skarbonek – odpowiedziała.

– Bąble! – zawołał wesoło i uśmiechnął się od ucha do ucha, przypominając sobie braci Margarety. – Bliźniaki to urodzeni aktorzy. Jakby jeszcze kiedyś trzeba było poudawać ich ojców, to...

– Wiem, gdzie cię znaleźć – dopowiedziała. – I to nie są bliźniacy. Denis jest starszy.

– Ale chodzą do jednej klasy – wspomniał zdziwiony.

– No, chodzą, bo Kevina dali z bratem do grupy przedszkolnej, tej rok wyżej. Tam zrobił zerówkę.

– No to ma dzieciak szczęście. Szybciej zaczął, szybciej skończy – skomentował żartobliwie.

– Ja tam chcę się uczyć jak najdłużej to będzie możliwe.

– Bo ty wcześniej nie zaczęłaś, to ci jeszcze nie zdążyło obrzydnąć. A poważnie, to wiesz o co mi chodziło? Szybciej się upora z podstawówką i pójdzie na kierunek jaki go interesuje. Tak jak ty, już idziesz pod kątem zawodu jaki chcesz wykonywać w przyszłości. Masz więcej przedmiotów humanistycznych, przyszła pani adwokat.

– Prokurator – poprawiła go.

– Ambitnie – skomentował.

– Ty nigdy nie miałeś ambicji? Zawsze, gdy chwalisz moje, to brzmisz tak... sama nie wiem. – Wzruszyła jednym ramieniem i pokręciła głową.

– Moje życie, to się samo poukładało. Ja chciałem iść do wojska.

Zaśmiała się.

– No poważnie. Z czego się śmiejesz? Magda zaszła w ciąże, to mnie nie wzięli. Teść mi załatwił posadkę w firmie. Kończyłem szkoły zaocznie. Żona pisała mi prace semestralne.

– Zdolna? – zapytała, unosząc jedną brew w górę.

– Cholernie – pochwalił.

– Jaki ma zawód?

– Żaden. Zdała maturę i zajęła się domem oraz dziećmi. Typowa historia o tym jak łatwo wrzucić własne ambicje do oceanu i porządnie je... obciążyć, by nigdy nie wypłynęły. – Uśmiechnął się smutno.

– Jak ci się z nią układa? – dopytywała.

– Ale puzzle Miłosza czy tak ogólnie pytasz?

– Tak ogólnie pytam – odpowiedziała, rozbawiona jego pytaniem.

Wzruszył ramionami i wjechał na ulicę Krótką. Nazwę otrzymała niezwykle trafioną, bo długą to ona nie była, a słynęła głównie z bezrobocia, burd ulicznych i biedy. Zatrzymał się pod jedną z kamienic. Wysiadł i już miał rzucić do Margarety, by poczekała na niego w samochodzie, gdy niespodziewanie zjawiła się przy nim starsza kobieta.

Margareta wysiadła, bo od zawsze należała do istot ciekawskich, więc chciała podsłuchać czego dotyczyła będzie rozmowa. Oparła się o drzwi samochodu i udawała, że odpisuje na SMS-a.

– Panie Hubercie, jak dobrze, że pana widzę.

Mam* do mnie dzwoniła. Rzekomo jest poza miastem. Co z ojcem?

– Lepiej. Przyjechali, ale go zostawili. Do szpitala nie zabrali.

Laskowski ruszył za swoją byłą sąsiadką, jakby wcale nie dziwił się poczynaniom sanitariuszy, o których była mowa.

– A Barbara, to sprzątać pojechała, dorobić do renty.

– Przecież jej mówiłem, że gdyby czegoś potrzebowała...

– Oni od ciebie nic nie wezmą i ty dobrze o tym wiesz. Zawzięli się, że to nie byłoby twoje, tylko Laskowskiego. Przepraszam, że na ty...

– Nie szkodzi – przerwał, przymykając przy tym oczy i nieznacznie kręcąc głową. – Zmieniała mi pani kiedyś majtki, gdy się zsikałem – przypomniał bez najmniejszego skrępowania. – A jak Amanda?

– Lepiej, ale nadal matematyki nie umie. Jakby pan kiedyś mógł...

– Jasne – odpowiedział i dalej Margareta już nic nie słyszała, bo echo z bramy przestało się nieść i docierać do jej uszu.

Sądziła, że będzie musiała czekać na mężczyznę dłużej, ale on już po jakiś piętnastu minutach był z powrotem. Szedł w jej kierunku, starając się odpalić papierosa, ale dłonie mu się trzęsły i na dodatek zapalniczka nie chciała z nim współpracować. Margareta wyrwała mu ją z rąk i sama uraczyła go ogniem.

– Jak z ojcem? – zapytała, gdy nachylał się, by dosięgnąć czubkiem papierosa do niewielkiego płomienia.

– Długo nie pożyje – odpowiedział i przeszedł przed maską. Zajął miejsce za kierownicą. Nachylił się, by otworzyć drzwi od strony pasażera. – Nie poprawia mu zdrowia moja obecność, że tak to ujmę – dodał i poczekał aż wsiądzie. Potem zaczął wycofywać, zarzucając rękę na zagłówek fotela pasażera i zerkając w tylną szybę. Papierosa wciąż trzymał w dłoni.

Margareta starała się cały czas obserwować jego ruchy, by czasami, nienaumyślnie, jej nie sparzył. Wiedziała, że zirytowani ludzie działają chaotycznie i ruchy mają nieskoordynowane.

Kiedy dojechali na miejsce jej zamieszkania, pożegnała się ze swoim kochankiem jednym pocałunkiem w policzek. Oboje powiedzieli symboliczne: do następnego. On odjechał, a ona ruszyła ciemną, nieoświetloną bramą. Już miała udać się wprost do mieszkania matki, gdy przypomniała sobie o Danielu. Skręciła do klatki, która znajdowała się zaraz za bramą, i drewnianymi, stromymi schodami dotarła na samo poddasze. Nie dzwoniła dzwonkiem, zastukała cicho.


* Bardon – Hubert źle używa tego słowa i zostanie mu to kiedyś wypomniane w opowiadaniu.

* Mam – Hubert użył zamiast słowa mama.

Więcej informacji


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz