06 grudnia 2025

Ofiary (tom 1) – Rozdział 2

 
Pierwsza randka


Margarecie drzwi otworzyła chuda kobieta z burzą ognistych loków na głowie i z prawie czteroletnim chłopcem na rękach, który uparcie żuł smoczek niemowlęcy należący do młodszego brata.

– Tes jestem dzidzia – mówił niewyraźnie.

– Byłam u ciebie – powiedziała od razu w stronę Margarety matka chłopca.

– Szukałaś Daniela? – spytała Margareta, przestępując przez próg. Obie panie zdawały się ignorować, uparcie powtarzającego, że on też jest dzidzią, Mateuszka.

– Skąd wiedziałaś? – powiało ironią. – Kawy, herbaty, kanapki? Bierz co chcesz, ale sama sobie zrób, bo ja mam z nim urwanie głowy.

– Niczego nie chcę – odpowiedziała, wchodząc nieco głębiej do mieszkania, które składało się z jednego niewielkiego pomieszczenia.

Pod jedną ścianą znajdowała się kuchnia i też w tej części stał stół z biało-czerwoną ceratą. Pod drugą ścianą stała rozkładana kanapa, a na środku dwa turystyczne łóżeczka. Pomieszczenie było tak małe, że w niektórych miejscach, by się przecisnąć, trzeba było przechodzić bokiem.

– Jak z Michałem? – zapytała Margareta i zerknęła na śpiącego, dwuletniego blondyna, którego, choćby Daniel chciał, to nie byłby w stanie się wyprzeć, gdyż chłopiec zdawał się być jego wierną kopią, z tą różnicą, że znacznie mniejszą i szczuplejszą.

– Bez zmian. Kierują nas od lekarzy do lekarzy, wszędzie są kolejki, ja nie mam na prywatnych lekarzy, Daniel za to ma, ale wydaje na wódkę i czasami to myślę, że wezmę sznurek i się powieszę – wyznała na jednym tchu, siadając na brzegu rozłożonej kanapy.

– Daniel nie ma, bierze na kreskę – uświadomiła jej Margareta. – Nie załamuj się. Fatalnie wybrałaś, ale zawsze możesz się rozwieść, trafić lepiej lub samej sobie poradzić. Czasami myślę, że lepszą byś miała pomoc od państwa, gdybyś go zaskarżyła o alimenty, niż z nim na karku – wyznała.

– To twój przyjaciel – zauważyła rudowłosa.

– No i przyjacielem jest cudownym, ale nie będę ukrywała swoich poglądów i tego, że jak na mój gust, to mężem i ojcem jest do bani – odpowiedziała szczerze do bólu. – Jakbyś go szukała, to jest u jakiegoś Tomasza czy Tobiasza. Facet chyba wynajmuje gdzieś w centrum. Wpadnę jutro jak coś, bo teraz padam z nóg, a nie wiem czy matka... nieważne. – Wyszła, nawet nie odpowiadając papa starszemu z chłopców. Margareta nie lubiła dzieci.

Otworzyła drzwi zamknięte na trzy spusty. Przełożyła butelki z komody na zniszczony blat kuchenny. Nie włączała do tej czynności światła. Poruszała się po omacku, przez co o mały włos, a staranowałaby siedmioletniego brata.

– Była impleza! – poinformował wesoło, wyszczerzając przy tym zęby w uśmiechu. Brakowało mu przednich jedynek.

– Taaa? Fajnie – skomentowała bez entuzjazmu. – Jadłeś coś? – zainteresowała się.

– No, frytki od Chińcyka – odpowiedział. – Kevin też jadł, ale wolał kulcaka.

– To idź kulcaku spać, a ja cię wykąpię przed tym jak wyjdziemy do szkoły, dobra? – zapytała, kucając przed nim. – Cały się lepisz. – Niemal się wzdrygnęła, gdy zaczął się do niej przytulać. – Nienawidzę jak jesteście tacy ujebani – wymsknęło się jej niemal samoistnie, przez zmęczenie psychiczne i brak odpowiedniej ilości snu.

– Ujejani? – usiłował powtórzyć.

– Brudni.

– Ale, że tak kulewsko? – dopytywał dalej.

– Bo ci zaraz... rozpierdolę się w tym domu, dosłownie – po raz kolejny tego dnia wymsknęło się z jej ust przekleństwo. Margareta naturalnie nie miała cierpliwości do dzieci, a gdy była zmęczona, to zdawała się jej mieć jeszcze mniej. – Idź już spać! – Uniosła się, a siedmiolatek powoli, ociągając się, zniknął za białymi drzwiami z chropowatą szybą, wytykając przy tym język w kierunku siostry.

Margareta z kuchni przeszła do łazienki i przy otwartych drzwiach rozpoczęła zmywanie makijażu. Przeszkodził jej Konrad, przystojny niespełna trzydziestolatek, który ubrany w oryginalny, dresowy komplet, oparł się o futrynę i zaczął poprawiać srebrny łańcuch z krzyżem, wiszący na jego karku.

– Cześć – przywitał się, nawet serdecznie przy tym uśmiechnął.

– Cześć – odpowiedziała tonem bez wyrazu. Nie było w niej złości ani rozczarowania. Od lat rozczarowywała ją tylko matka. Natomiast jej, co rusz nowi, partnerzy byli dla Margarety całkiem obojętni.

– Ładnie to tak się szlajać po nocach? – zapytał niby żartem.

– Nie baw się w mojego ojca. – Odłożyła płyn do demakijażu do plastikowego koszyczka, stojącego na pralce i zajęła się rozczesywaniem włosów oraz związywaniem ich w wysoki kucyk.

– Nie zamierzałem – wyznał. – Chciałem tak, po prostu, pogadać. Jak nie chcesz, to będę już leciał.

– Nie chcę i widzę przecież, że masz buty na nogach i dla odmiany nie paradujesz po mieszkaniu w samych slipach.

– Złośliwości koniec – zapowiedział cicho, spokojnie i położył trzy zmięte pięćdziesiątki na białej pralce. – To... jakby Ania znowu zapiła i mały nie miał na mleko czy... pampersy. Kup mu, dobra?

– Skąd masz pieniądze? – zapytała, zaraz po tym, gdy schowała je do kieszeni.

– Teraz to ty nie baw się w moją matkę – odpowiedział, puścił do niej oczko, przyjaźnie się uśmiechnął i wyszedł, zamykając za sobą drzwi na klucz. Miał klucz i właśnie to najbardziej zdziwiło Margaretę. Nie było to pozytywne zaskoczenie.

***

Daniel obudził się na rozłożonej kanapie, przykryty starym, ale czystym i pachnącym płynem do płukania, kocem. Bez pytania właściciela mieszkania o zgodę, chwycił za karton soku, który leżał na stole, nieopodal jego posłania. Miał szczęście, bo sok był jeszcze nieotwarty, a tym samym pełny. Tego dnia wyjątkowo go suszyło. Ledwie zaczął pić, a już usłyszał komentarz:

– Coś ty się do tego tak przyssał jak niemowlak do cyca?

Daniel odstawił kartonik od ust i spojrzał na przyjaciela mętnym, zaspanym, przepitym wzrokiem. Podziwiał go za to, że ledwie dzień nadszedł, a on już był w pełni ubrany. Co prawda, miał na sobie taki strój, jakiego Daniel w życiu nie założyłby, ale uznał, że o guście czy też jego braku, nie należy dyskutować, zwłaszcza o tak wczesnej porze.

– Zrobiłem ci śniadanie. – Muskularny, rudawy blondyn wskazał głową na kuchnię, gdzie znajdował się stół, a na nim talerzyk z jajecznicą i czterema kanapkami.

– Dzięki – Daniel tylko tyle był w stanie z siebie wydobyć w odpowiedzi, gdyż głowa niemiłosiernie go bolała i jeśli miałby być szczery, to nie myślał wtedy o jedzeniu, a o tym, by kolejny raz zapaść w sen i przespać tego niemiłosiernego kaca. Nie chciał jednak nadużywać gościnności kolegi, więc podniósł swoje rozleniwione cztery litery z kanapy i przeniósł je na kuchenny taboret.

Zaczął grzebać łyżeczką w jajecznicy, zastanawiając się, dlaczego nie otrzymał do konsumpcji widelca. Jego zdaniem widelec byłby znacznie wygodniejszy.

– Bardziej boli cię ogólny czy moralny? – zapytał Tomasz, opierając się o szafkę ze zlewozmywakiem. Kubek z ciepłą herbatą trzymał w dłoni, co jakiś czas z niego popijając.

– Co? – Daniela głos zdarty był tak bardzo, że ledwo został zrozumiany. Na dodatek jego nos sprawiał wrażenie zatkanego katarem.

– O kaca pytam. Bardziej boli ogólniak czy moralniak? – Tomek otworzył szeroko oczy, a wtedy tęczówki zabłyszczały. Oczekiwał odpowiedzi. Nieco przy tym kpił, a przynajmniej na to wskazywał jego uśmieszek.

– A po czym niby mam mieć moralniaka? – zdziwił się Daniel. Przez chwilę wracał wspomnieniami do poprzedniego dnia i nocy, upewniając się czy czasami nie ma tam jakichś białych plam i zerwanych klisz.

– Ta dziewczyna...

– Marika – przerwał Daniel i swym starym zwyczajem przejęzyczył imię przyjaciółki. – To tylko przyjaciółka – wyznał szczerze.

– Przyjaciółka? – nie dowierzał Tomek. – Niech ci będzie.

– Nie niech ci będzie! – uniósł się. – Mówię całkiem serio. To moja sąsiadka. Znam ją od dziecka.

Znam ją od dziecka w połączeniu z to moja sąsiadka wpędziło Tomasza w pewne zakłamanie. Daniel pochodził z bardzo szanowanej i majętnej rodziny. Dopiero, gdy w młodym wieku związał się z kobietą z biedniejszej sfery społecznej i zrobił jej dzieciaka na tylnym siedzeniu dziadkowego samochodu, to został skreślony przez swych najbliższych. Tomek pomyślał więc, że Margareta, a dla niego wtedy jeszcze Marika, jest sąsiadką Daniela z dawnych lat, z tamtych stron, z tych małych, jednorodzinnych domków wzniesionych na obrzeżach miasta.

W tym zakłamaniu odnośnie pochodzenia dziewczyny, utwierdziła Tomka jeszcze jedna rzecz. Był nią mundurek szkolny, który na niej zobaczył w chwili, gdy podwoził Daniela pod dom. Oni wchodzili do bramy, a ona z niej wychodziła. Nastąpiło standardowe zderzenie, przez które omal nie oblała się pitnym jogurtem o smaku truskawkowym. Przywitała się z mężczyznami olewającym: cześć wam, śpieszę się i zniknęła za rogiem. Tomasz pomyślał, że dziewczyna odwiedzała żonę Daniela, by ją uspokoić co do jego nieobecności. W ogóle nie przyszło mu do głowy, że uczennica prywatnego liceum może zamieszkiwać w takiej dzielnicy.

– Fajne ma cyce, nie? – zapytał Daniel, dostrzegając nagłą nieobecność kolegi, który choć ciałem stał nadal przy nim, to myślami zdawał się być zupełnie w innym miejscu, a już z pewnością przy innym kimś.

– Co? – Tomek cały się zmarszczył na twarzy.

– No... Marika.

– Ach tak... Szczerze? Nie przyjrzałem się – odpowiedział całkiem zmieszany, co było autentyczną prawdą, gdyż dziewczyna zawróciła mu w głowie, ale samymi oczami, ich barwą, mieszaniną turkusu i błękitu.

– Zapewniam cię, że nie wyszły spod ręki chirurga.

– Sprawdzałeś? – Tomek uśmiechnął się pod wpływem niedowierzania, a głos wystylizował tak, jakby był gejem.

– Nie musiałem, to widać. Widziałem ją bez stanika. Wchodzisz? – zapytał Daniel.

– Nie. Będę leciał, spieszę się na siłownię. Chciałem cię tylko podwieźć, byś znowu nie zbłądził.

– Na moim miejscu też byś błądził – poskarżył się Daniel, czym starał się jednocześnie usprawiedliwić.

– Nie jestem na twoim miejscu, Danielu. Ani ty nie jesteś na moim. Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń. Jest po prostu zupełnie inne. Pogódź się z tym i staw mu czoła albo weź sznurek i zawiśnij. To będzie twój wybór – odparł, zdradzając swoje nagłe zdenerwowanie. – Żegnam i do lepszego – dopowiedział smutno.

Nim dwudziestotrzylatek zdążył jakoś zareagować na ostre słowa i pożegnanie przyjaciela, to Tomka już nie było. Mężczyzna wsiadł do swojej granatowej skody fabii i ruszył na pływalnię, gdzie mieściła się także siłownia i salka bokserska. W rękawicach czuł się jak w swoim żywiole. To tam spalał nadmiar energii, by móc poradzić sobie z bezsennymi nocami. To tam wyładowywał stres i agresję. Zdarzało się jednak też tak, że we własnym mieszkaniu, za pomocą gołych pięści i materaca przybitego do ściany, odpędzał demony przeszłości.

Tego dnia znacznie szybciej skończył trening, niż z początku planował. Nie mógł się na niczym skupić. Jemu też bywało ciężko i potrzebował kogoś przy swoim boku, choćby dla towarzystwa. Miał jeden z nowszych modeli laptopa i modem ze stałym łączem internetowym, ale rzadko z nich korzystał, bo nie miał na to czasu. Żył jak większość – w ciągłym pędzie i zabieganiu. Jednak wyjątkowo przysiadł do komputera, uruchomił znany portal społecznościowy, który na rzecz Facebooka już nieco stracił na popularności. Nie mógł tam znaleźć Margarety po imieniu, gdyż Daniel nazywał ją Mariką, ale odnalazł ją po szkole i zdjęciu klasowym, do którego podłączona była pineska z jej prawdziwymi danymi. Zdecydował się napisać wiadomość. Zapytał zwyczajnie, co tam u niej, jakie ma plany na resztę dnia i czy nie zechciałaby gdzieś wyjść albo do niego wpaść.

Nie lepiej od razu napisać, że chcesz się umówić? – odpisała po niespełna godzinie. Akurat miała zajęcia informatyczne, więc nie stanowiło problemu zalogowanie się na swoje konto, a e-maila sprawdzała regularnie i to tam natrafiła na powiadomienie z portalu Nasza Klasa.

Chcę. – przyznał.

Zaimponował jej lekko tym, że użył odpowiedniej końcówki. Większość mężczyzn, których przyszło jej znać, nie traciła czasu na posługiwanie się polskimi znakami. Pomijali nawet ó często nie na rzecz o a błędnego u. Tomek użył ę, co stawiało go w dobrym świetle.

A więc tak... Co u mnie zapytałeś przez grzeczność. Natomiast drugie pytanie padło, tylko dlatego, iż chcesz, by na trzecie odpowiedź brzmiała „tak", a jeśli będzie brzmiała „nie", to życzysz sobie bym podała usprawiedliwienie.

Kilka razy przeczytał wiadomość, którą od niej otrzymał i wciąż nie wiedział co ma na nią odpowiedzieć, a gdy w końcu zabrał się do odpisywania, to ona go ubiegła.

Będę za jakieś półtorej godziny u Ciebie. Ty szykujesz obiad i nie zapomnij o deserze. Jeść obiad bez deseru, to tak jak być we Włoszech, w Napoli, i nie zjeść spaghetti.

Uśmiechnął się do monitora i nie zapytał skąd będzie miała jego adres. Domyślił się, że weźmie go od Daniela. Pomimo tego jednak zdecydował się podać jej dokładną nazwę ulicy, numer klatki schodowej oraz mieszkania. Zanim odszedł od komputera, sprawdził jeszcze nazwy włoskich deserów. O ile był w stanie sam przygotować obiad, o tyle na pieczenie wolał się nie porywać. Wybrał więc złożenie zamówienia telefonicznego w jednej z lepszych kawiarni i odbiór osobisty ciasta.

Margareta spóźniła się modne pięć minut, ale nie było to jej winą, a deszczu, który wolała przeczekać w szkolnej bibliotece. Była to jedna z tych ulew, które spuszczały z nieba duże i gęste krople, ale jednocześnie szybko mijały, ślad po nich niknął, a na niebie pojawiała się kolorowa tęcza.

– Cześć – powiedziała, przekraczając próg.

– Jesteś odważna – skomentował, pomagając jej wyswobodzić się z turkusowej narzutki. Odwiesił ją na stary, drewniany wieszak.

– Dlaczego tak uważasz? – Odwróciła się, by stać dokładnie naprzeciw niego i zmierzyła go ukradkiem od kolan po barki. Zaimponował jej koszulą, bo po kimś kto jeździ czymś takim jak tania, obita skoda i ma przedpokój rodem z PRL-u, spodziewała się raczej starego T-shirtu.

– Przychodzisz do obcego domu, do obcego mężczyzny...

– Nie przesadzajmy – przerwała mu szybko, przechodząc do salonu. – Jesteś kumplem Daniela, a on ręczy za to, że nie zrobisz mi krzywdy. – Przeczesała palcami rozpuszczone blond włosy, zarzucając je przy tym do tyłu. – Poza tym, to tylko kumpelski obiad. Nic zobowiązującego – dodała i zaczęła ukradkiem rozglądać się po pomieszczeniu.

Wnętrze ani trochę jej się nie podobało, ale zaimponowała jej przestrzeń. Sufit był bardzo wysoko, wszystkie drzwi były duże i dwuskrzydłowe, a do tego, zamiast paneli, na podłodze znajdował się stary, ale odnowiony na wysoki połysk, parkiet. Kolory ścian, rodzaje mebli i stare, drewniane okna nie przypadły jej do gustu. Pomimo tego zasiadła na wskazanym miejscu, przy stole i wyczekiwała podania posiłku.

– Zaczniemy od wina – zaproponował Tomek i zajął się odkorkowywaniem butelki.

– Jakżeby inaczej – skomentowała, uznając w duchu, że to bardzo oklepane.

Nie liczyła na wiele po tym spotkaniu. Właściwie, to nie liczyła na nic. Tomasz był za biedny, by stać się jej klientem. Chciała więc tylko zabić nudę i opóźnić możliwie jak najbardziej w czasie powrót do domu. Cieszyła się, że najpóźniej za tydzień zamieszka w mieszkaniu Huberta brata i będzie miała matkę alkoholiczkę oraz młodsze rodzeństwo z głowy. Braci na swój sposób kochała, ale była zbyt zimna, by im to okazać i zbyt zapatrzona w swój cel, by zaprzepaścić go na rzecz ich dobra i roztaczania nad nimi opieki. Tłumaczyła samej sobie, że nie ona od tego była, że było to zadanie jej matki. Z takim usprawiedliwianiem swych poczynań żyło jej się znacznie prościej, niż gdyby miała utwierdzać samą siebie w tym, że dokonuje błędnych i stricte egoistycznych wyborów.

– Co będziemy jeść? – zapytała, po czym przybliżyła brzeg kieliszka do pomalowanych malinową szminką ust.

– Stwierdziłem, że lubisz Włochy, bo wspomniałaś o nich w wiadomości, więc...

– I co z tego? – przerwała mu. – To, że wspomniałam, nie znaczy, że...

– Mogłaś wspomnieć o ruskich pierogach albo francuskich czy duńskich frytkach, a ty wspomniałaś o włoskim spaghetti – przypomniał spokojnie.

– Niech ci będzie. Lubię Włochy – poddała się. – Niech zgadnę. Będziemy jeść spaghetti?

– To by było zbyt oklepane. – Poczuł jak robi mu się gorąco od atmosfery jaka między nimi zapanowała. Zdecydował się na rozpięcie kilku górnych guzików popielatej koszuli i zniknięcie w kuchni. Wrócił z pizzą.

– Wow! – skomentowała. – Tego się nie spodziewałam.

– Tylko nie mów, że nie lubisz pizzy – uprzedził, zajmując miejsce naprzeciw niej.

– Lubię, nawet bardzo, ale staram się jej nie jeść. Ciężko ją potem zrzucić.

– Już rozumiem – stwierdził, a ona spojrzała na niego pytająco, jakby zupełnie nie wiedziała o co mu chodzi. – Jesteś z tych kobiet, które, gdy dostają kwiaty i nie daj Boże są to róże, to zamiast podziękować, marudzą, że pokłuły się o kolce. Pewnie, gdybyś dostała śniadanie do łóżka, to narzekałabyś, że zabrano ci kilka minut pięknego snu i byłaś zmuszona przeznaczyć je na jedzenie. Strach cię zaprosić do kina, bo trudno trafić w odpowiedni film. Czy jest coś co lubisz i jednocześnie nie widzisz tego negatywnych stron? – zapytał zaciekawiony i przyłożył palce do niemal gładkiej brody, podrapał ją sunąc paznokciami na lewo i prawo.

– Ciężko mi znaleźć coś co lubię, a jednocześnie mnie nie drażni – przyznała. – Może lepiej jedzmy, a nie rozmawiajmy, co? – zaproponowała, gdyż szczerze nie chciała, by jakiś samozwańczy psycholog dokonywał obdukcji jej charakteru.

– Dla ciebie rozmowa oznacza walkę, prawda? – domyślił się.

– A to źle? – oburzyła się i już miała mu wytknąć, że on pierwszy zaczął się mądrzyć, a ona jedynie przyjęła jego zasady gry.

– To nie tylko źle, ale i nawet tragicznie – odpowiedział szybko. – Oczywiście słowna szermierka bywa ciekawa i fascynująca. Może rozniecić taki... ogień, ale gdy zamienia się w walkę bez celu i bez powodu, to już całkiem traci na smaku. – Posmarował kawałek pizzy sosem pomidorowym i cierpliwie wyczekiwał jakiejś pyskówki z jej strony.

– Dobrze, zatem zamiast się kłócić, to się poznajmy. Ulubiony kolor?

– Niebieski.

– Mój czerwony. Sam tutaj mieszkasz?

– Ze współlokatorem i czasami u nas Daniel bywa. Ostatnio coraz częściej okupuje kanapę w salonie.

– Czemu go nie wygnasz?

– Wygnasz? – zdziwił się. – To mój kumpel, takich rzeczy nie robi się kumplom.

– Ale robi się ich żonom? – dopytywała złośliwie. – Przetrzymujesz go, a on...

– Nie, nie, nie, stój! – Uniósł otwarte ręce do góry, na wysokość twarzy, jakby chciał ją zatrzymać, choć przecież nigdzie się nie wybierała. – Ja nikogo nie przetrzymuję, ja jedynie nie odmawiam nikomu gościny. Nie można manipulować ludźmi, a wiadomo, że jakby nie spał tu, to pewnie spałby gdzie indziej. Jednak brak bezpiecznej przystani na nocleg, nic by w jego zachowaniu nie zmienił. Jesteś inteligentna, więc musisz zdawać sobie z tego sprawę.

– Zdaję, ale moim zdaniem i tak powinien być przy żonie i synach, zwłaszcza teraz. Sama mam ochotę mu do dupy nakopać, a ty robisz mu za szofera, Tobiaszu.

– Tomku – poprawił ją, lekko się przy tym uśmiechając. – Ty z nim piłaś – wypomniał.

– Aby dowiedzieć się co tak naprawdę nie gra. Czemu nie wspiera Sylwii.

– Jemu też jest trudno! – uniósł się i zaraz po tym zdał sobie sprawę, że zareagował za ostro.

– O czym ty mówisz?

– Zapomnij. – Pokręcił głową.

– O czym mówiłeś!? – nie dawała za wygraną.

– Mówię o tym, że Daniel nie wie jak ma wspierać Sylwię, gdy nie umie powiedzieć jej prawdy.

– Jakiej prawdy? – Wzruszyła jednym ramieniem i zdawała się już niczego nie wiedzieć... niczego nie rozumieć.

– Jakiś czas temu był u mnie z Michałem. W szpitalu. Nie mogę ci więcej powiedzieć.

– Jak to u ciebie w szpitalu? – zainteresowała się.

Tomasz spojrzał na Margaretę i choć uznał, że odpowiedź na to pytanie jest nieważna w obliczu choroby syna ich wspólnego przyjaciela, to jednak jej udzielił:

– Jestem lekarzem, neurologiem.

– Nie spodziewałabym się – przyznała, gdy dała radę wyjść z osłupienia. – Nie wyglądasz na...

– Na lekarza? – zaśmiał się. Pokazał wybielone stomatologicznie zęby. Tomasz był ostatnimi czasy mocno zainteresowany medycyną estetyczną i sam poddał się kilku poprawkom. Między innymi usunął krzywe jedynki, zastępując je implantami.

– Na kogoś tak starego – odpowiedziała całkiem szczerze, czując jak plącze się jej język i wszelkie myśli. Musiała też przyznać przed samą sobą, że oceniła Tomasza błędnie. Jego wygląd, ubiór, samochód i wyposażenie mieszkania, w którym mieszkał, nie zwiastowały takiego zawodu.

– Mam trzydzieści dwa lata – oznajmił.

– Wybacz dociekliwość, ale lekarze nie zarabiają mało. Dlaczego mieszkasz tu, jeszcze ze współlokatorem?

Dlaczego interesują cię moje finanse? – przeszło mu przez myśl, ale na głos wypowiedział jedynie:

– Nie lubię być sam. Nawykłem do obecności ludzi i to od dziecka. W akademiku też ciągle ktoś był. Przyzwyczaiłem się i nie umiem odzwyczaić. – Spuścił głowę, ale jej zawieszenie trwało tylko ułamek sekundy.

– Masz syndrom porzuconego dziecka, czy jak? – zapytała wprost.

– Akurat trafiłaś – odpowiedział takim tonem, że dreszcze przebiegły jej po plecach.

Oczy Margarety z zaskoczenia stały się większe niż pięciozłotówki.

– Jezu, Tomek, przepraszam. Ja nie chciałam...

– Daj spokój. – Machnął na to ręką. – Nie mogłaś wiedzieć. Urodziła mnie bardzo młodo, zostawiła z babcią, a gdy ta zmarła, to trafiłem do domu dziecka. Ale skoro już tak szczerze sobie rozmawiamy, to jesteś sama?

– Nie, mam rodzeństwo. – Uśmiechnęła się łobuzersko, przez co wywnioskował, że doskonale wiedziała czego dotyczyło jego zapytanie.

– Dobrze wiesz, że nie o to pytałem – sprowadził ją na ziemię stanowczym tonem.

– Tak, tak, wiem. Jestem sama. Wolna.

– Nie wierzę. Taka kobieta jak ty i samotna? – W jego oczach pojawiło się zwątpienie w prawdziwość jej słów.

– Widocznie mężczyźni boją się mojego piękna i inteligencji. Wolą kobiety, które posiadają tylko jedno z dwóch. I nie zaprzeczaj, że jest inaczej – odparła żartobliwie, ale uważała, że jest w tym sporo prawdy.

– Sugerujesz, że prawdziwy facet boi się charakternej, pyskatej, inteligentnej i niebywale pięknej blondyny o turkusowych oczach? – zapytał i zabrał się za dolewanie wina. Rozlał całe, więc wstał i podszedł do komody, z której wyciągnął kolejną butelkę.

– Prawdziwy, by się może i nie bał, ale w dzisiejszych czasach tacy są albo zajęci, albo ja ich, po prostu, nie spotykam. Czemu wybrałeś taki zawód? – Napiła się, a następnie podstawiła swój kieliszek, dając mu do zrozumienia, by go napełnił, choć ten jeszcze nie był w zupełności pusty.

– Przypadek. Czemu wybrałaś taką szkołę? – odbił piłeczkę, jakby toczyli pojedynek w ping-ponga.

– Większe możliwości dostania się na studia, świetni pedagodzy, fachowi wręcz, no i ten klimat szkoły, a nie ulicy – odpowiedziała, wpatrując się w jego oczy. Uznała, że są ładnej, zielonej barwy, zupełnie niespotykanej jak na jasnego, nieco rudawego blondyna.

– Twoi rówieśnicy częściej, chyba, wybierają miejsca gdzie nie trzeba się uczyć, a łatwo zdać. No i w tamtych miejscach panuje klimat ciągłej zabawy i beztroski. Sam to lubiłem za dziecka. Dopiero w ostatniej klasie podstawówki mi się odmieniło.

– Tak, tak, i klimat narkotyków, i seksu w toalecie, gdzie małolaci spuszczają się zanim włożą. – Po takich słowach Margarety, Tomek aż zakrztusił się winem.

– Rozumiem, że chciałaś być od tego jak najdalej. To się chwali – skomentował całkiem szczerze, gdy już udało mu się odpowiednio odkaszlnąć. Musiał sam przed sobą przyznać, że dziewczyna nie zachowywała się jak typowa siedemnastolatka. Dostrzegał w niej dorosłą partnerkę do konwersacji. Po cichu liczył na coś więcej niż same rozmowy.

– Nie pochwalałbyś mnie, gdybyś mnie naprawdę znał – uprzedziła.

– Pragnę poznać.

– Mnie czy moje ciało? – zapytała prosto z mostu.

– I jedno, i drugie – wymsknęło się niemal samoistnie z jego ust, ale nie zamierzał za to przepraszać. Uznał, że jeśli na niego naskoczy, to odwróci tę wypowiedź w komplement odnośnie jej urody.

– Pierwszy raz nie wiem co odpowiedzieć. Widzisz coś zrobił? Zatkało mnie. Kurwa, nienawidzę tego uczucia, gdy nie wiem co powiedzieć. – Klasnęła w dłonie. Zaśmiała się. Pięknie się śmiała. Nie tylko ustami, ale także oczyma, które roześmiane przybierały lazurową barwę.

– Nie klnij – zwrócił jej uwagę.

– A to niby dlaczego?

– Bo ani inteligentnej kobiecie, ani kulturalnemu mężczyźnie to nie pasuje.

– Kim jesteś, by to oceniać?

– Kimś z kim rozmawiasz – odparł nieustępliwym tonem.

– Lubisz stawiać na swoim, co? – rzuciła nagle i tym razem to jemu odebrało mowę na krótki moment.

– Nie wiem. Chyba nic za wszelką cenę – odpowiedział niepewnie, nieco zmieszany.

– Ale jednak, lubisz to. Takie poczucie wyższości i wielkości zarazem. Twoje zdanie i wymuszenie na kimś, by się z tobą zgodził. U ciebie, to nawet nie przekonywanie, to niemal decydowanie za kogoś. Nie zaprzeczaj, widać to z kilometra.

– Co jeszcze widać?

– Że opróżniamy właśnie drugą butelkę wina, a to oznacza, że jeśli teraz nie wyjdę, to skończy się to tak, że oboje będziemy tego żałowali.

– Mam jeszcze trzecią butelkę w zanadrzu – poinformował i gdy ona wstała z miejsca, to niemal od razu uczynił to samo. Podążył za nią. Wyprzedził ją i zaszedł drogę. Oparł się dłońmi o obydwie strony futryny. – Ja nie będę żałował – dodał, wpatrując się w lazur jej spojrzenia.

– Ale ja będę. Nie lubię związków – odparła, przeszła pod jego ręką i ściągnęła z wieszaka swoją narzutkę.

– Odprowadzę cię – zaoferował.

– Nie, dziękuję. Poradzę sobie.

– A deser!? – krzyknął, gdy mocowała się ze starym i szwankującym zamkiem w drzwiach. – Sama mówiłaś, że...

– Jaki deser? – zaciekawiła się. Miała chaos w głowie. Tomek na nią działał. Przypominał jej kogoś samą swoją śmiałością i bezczelnością. Obawiała się go, bo najbardziej w życiu bała się wspomnień.

– Tiramisu – odpowiedział.

– Rano. Co robisz rano? – zapytała, jednocześnie pragnąc, by akurat nie miał wolnego. Nie chciała się z nim spotykać.

– Mam do pracy na popołudnie, więc... możesz wyjść i przyjść tutaj rano albo możesz zostać do rana. Decyzja należy do ciebie – pozostawił jej wybór, a ona paradoksalnie wolała, by podjął decyzję za nią, choć szczerze nie znosiła się komuś podporządkowywać.

– Wrócę rano – zapewniła, a kiedy do niej podszedł od tyłu, poczuła dziwny rodzaj strachu. Niezupełnie to wpędzało ją w przerażenie, ale nie było też komfortowym uczuciem. Plecami dotykała jego muskularnej klatki piersiowej, a przed sobą miała drzwi, które nie chciały się otworzyć.

Sięgnął do zamka, przy okazji kosztując zapachu jej włosów i ciała. Starał się zapamiętać rodzaj jej perfum, choć wiedział, że nie byłby w stanie ich później rozpoznać na sklepowej półce w Douglasie. Otworzył przed nią drzwi i pozwolił jej opuścić mieszkanie. Sam zajął się sprzątaniem, zmywaniem i robieniem prania. Margareta do złudzenia mu kogoś przypominała. Nie z postawy i zachowania, ale z wyglądu. Była podobna do jego pierwszej, i jak dotychczas, jedynej dziewczyny. Tak jak ona miała blond włosy i niebieskie oczy. Przypominała mu o błędzie, który popełnił, o dniu, o którym chciał zapomnieć.


Więcej informacji

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz