Margareta postąpiła tak jak ustaliła z Tomaszem dzień wcześniej. Przyszła do niego z samego rana, by zjeść obiecane tiramisu i wypić mocną, czarną kawę z dużą ilością cukru. To wtedy zauważyła, że Tomek nie słodził, choć przełykał gęstą breję, krzywiąc się z każdym łykiem. Nie omieszkała zapytać, dlaczego tak właśnie jest.
– Dieta – odpowiedział krótko i niezwykle konkretnie.
– Dieta? – zdziwiła się. Oparła wygodniej o oparcie krzesła i splotła ręce na piersi, jakby wyczekiwała kontynuacji tego tematu. Podejrzewała cukrzycę.
– Trener nie pozwala – objaśnił.
– Masz trenera?
– Boks to moje życie.
– To się czasami nie kłóci z twoim zawodem? – Zmrużyła oczy i zrobiła minę pełną niewiedzy. Boks kojarzył jej się z uszkodzeniami ciała i uszczerbkami na zdrowiu, a nawet ze złamaniami, a lekarz, zwłaszcza chirurg musiał dbać o sprawność dłoni.
– Jeśli się chce, to wszystko można w życiu pogodzić – powiedział z uśmiechem prawdziwego szczęśliwca. – A przynajmniej warto spróbować – dodał i przy tym nieco sposępniał, zamyślił się.
Margareta objęła łyżeczkę ustami w sposób niezwykle seksowny, także się zamyśliła. Ona jednak, w przeciwieństwie do Tomasza, nie zaprzątała sobie głowy sprawami przeszłości, a nim samym. Zastanawiała się jakie są motywy jego działania i jaki ma plan odnośnie niej samej. Szczerze wątpiła, że bawią go rozmowy o niczym, i że jest w stanie uważać małolatę za godnego kompana do konwersacji. Margareta nie była głupia, a naiwność utraciła jeszcze przed poświęceniem swej niewinności. Wiedziała na czym ten świat stoi, jak i to dzięki czemu się obraca.
– Nie uważasz, że to trochę dziwne – zaczęła, postanawiając zagrać po części w otwarte karty. Chciała, by Tomasz odkrył swoje.
– Co wydaje ci się dziwnym? – zapytał, mrużąc oczy i skupiając całą swoją uwagę na jej twarzy.
– Ty – rzuciła prosto z mostu.
Na krótki moment turkus jej spojrzenia zmierzył się z barwą zieleni, która migotała w jego tęczówkach. Przeszło jej przez myśl, że kolor jego oczu jest niczym szmaragdy. Przypomniało jej się, że kiedyś lubiła ten kamień. Lubiła... Przestała lubić.
– Co sprawiło, że zechciałeś mnie poznać? – Wstała i ponownie wsparła się oparciem krzesła, z tą różnicą, że teraz uczyniła to dłońmi. – Wybacz, ale to nie jest szczególnie normalne, by dorosły facet uganiał się za dziewczynką.
Tomek spuścił głowę, ale nie było w tym geście ni cienia wstydu. Zareagował tak jedynie na słowo dziewczynka, które Margareta wypowiedziała w sposób wydający mu się być bardzo niegrzecznym. Domyślił się, że dziewczyna z nim flirtuje. Uśmiechnął się więc ciepło i postanowił przyłączyć się do jej gry, jednocześnie dodając tej grze trochę dosadności.
– Lubię młodsze. – Idąc w jej ślady podniósł tyłek z krzesła i stanął za nim, by móc wesprzeć się rękoma na jego oparciu.
– Ile młodsze? – podjęła temat i zaczęła spacerować po pokoju, przyglądając się pustym, w niektórych miejscach popękanym ścianom. – Ciekawi mnie czy nie zakrawa to o pedofilię – objaśniła.
– Nie sądzę. Młodsze, ale dojrzałe – sprostował krótko wcześniejszą wypowiedź.
– To dziwny oksymoron – stwierdziła. Mlasnęła okazując tym swoje niezadowolenie. Oczekiwała po swym rozmówcy głębi wypowiedzi. Liczyła, że Tomasz nie będzie kolejnym płytkim facetem w jej życiu.
– Co? – wypowiedział niewyraźnie, sycząc przy tym jak wąż.
– Młodsza dojrzała, to niemal jak czarny śnieg czy biała sadza.
– A więc o to ci chodzi. – Przespacerował się, ale jedynie na tyle, by nie mówić do jej pleców. Chciał patrzeć jej w twarz, gdy będzie przyznawał się do własnych upodobań odnośnie kobiet i tłumaczył czym są one spowodowane. – Mówiąc, że młodsze, ale dojrzałe, miałem na myśli, że nie kręci mnie dziecko. Nie wyobrażam sobie, by podniecał mnie brak krągłości – przy wypowiadaniu tych słów akurat ją mijał, więc skorzystał z okazji i spojrzał na jej pupę. Nie krył się z tym zerknięciem. Jego wzrok był namacalny, zupełnie tak, jakby to dłońmi ściskał za pośladki.
– Dobrze. – Podrapała się po podbródku. – To tłumaczy czemu nie lubisz młodszych dziewczyn, ale czemu nie lubisz starszych? Wybacz to pytanie, ale jesteś już w takim wieku, że chyba powinieneś... – zamilkła, szukała odpowiednich słów. Wzruszyła oboma ramionami, chwilę przytrzymując je podniesione – Rozglądać się za żoną powinieneś. Za kimś w swoim wieku, kimś z równie ustawionym życiem jak twoje – dokończyła wcześniejszą wypowiedź.
– Twoje nie jest ustawione?
– Nie mówimy teraz o mnie – szybko się wymigała.
– Margarito...
– Margareto – poprawiła go.
– Dobrze, przepraszam – zmieszał się nieco i nawet zawstydził taką pomyłką. – Jestem już starszym facetem i mam swoje przyzwyczajenia. Kobieta dorównująca mi wiekiem, także miałaby już swoje przyzwyczajenia.
– I co z tego? – dopytywała.
Chodzili wkoło, zataczając coraz mniejsze okręgi. Czasami się mijali, a czasami szli w niewielkiej odległości od siebie, jakby gęsiego. Tomkowi przeszło przez myśl, że bawią się w owieczkę i wilka. Obawiał się tylko tego, by nie wyjść z tej zabawy ostatnim baranem. Przy Margarecie musiał uważać na niemal każde z wypowiadanych słów. Była dociekliwa, łapała go za tak zwane słówka i potrafiła wychwytywać dwuznaczności.
– Po prostu, gdyby nasze przyzwyczajenia się z sobą kłóciły, to byśmy się kłócili – wyjaśnił w niezwykle banalny sposób.
– Uważasz, że z młodą dziewczyną byś się nie kłócił? – zdziwiła się.
– Także bym się kłócił, ale z racji wieku, to ja byłbym górą. Więcej wiem, więcej przeżyłem, nie tak źle na tym wyszedłem. – Odwrócił się i wyciągnął ręce przed siebie, ale nie złapał Margarety za ramiona. Dał jej jedynie do zrozumienia, by się zatrzymała. – Ona dopiero wchodziłaby w dorosłe życie, więc jej doświadczenie byłoby prawie zerowe. Poza tym, jej łatwiej byłoby się dostosować – dokończył.
– Do ciebie?
– Do nas – poprawił z lekkim, szelmowskim uśmiechem.
Zaśmiała się, ale uczyniła to bezgłośnie.
– Dajesz mi do zrozumienia, że lubisz się rządzić i starsza babka, by ci na to nie pozwoliła – wypaliła wprost.
– Cholernie – przytaknął.
– Co cholernie?
– Cholernie lubię się rządzić – odrzekł szczerze i nie czekając na to, aż Margareta ponownie się odezwie, znowu wystawił ręce przed siebie, tym razem zaciskając dłonie na jej ramionach.
Moment, w którym przyparł ją do ściany był straszny. Wydawał jej się być czymś groźnym. A jednak Tomek dał radę tym wzbudzić podniecenie na tyle silne, że nie miała ochoty przerywać tego co właśnie rozpoczął.
– Starsza kobieta, też by mi na to pozwoliła – stwierdził pewny swego. – Tylko frajda byłaby znacznie mniejsza – dopowiedział szeptem wprost do jej ucha. Zaczął zataczać językiem okręgi tuż pod nim, na najbardziej wrażliwym fragmencie szyi.
Zdecydowała się go dotknąć. Przyłożyła swoje dłonie do miejsca nad jego łokciami. Poczuła miękkość koszuli w biało-granatową kratę. Materiał opinał jego muskularne ramiona i zdawał się mieć zaraz na nich rozerwać. Odnosiła wrażenie, że wystarczyłoby, by tylko odrobinę mocniej napiął mięśnie i jakiś szew puściłby bez zbędnych oporów. Do podobnego wniosku doszła, gdy dłonie przełożyła na męskie łopatki, idealnie zarysowane pod tym, zdającym się być za ciasnym, ubraniem.
– To chyba nie ma sensu – powiedziała, nim zamknął jej usta pocałunkiem.
Całował w taki sposób w jaki ona tego nie znosiła. Język wnikał za głęboko, a jego właściciel zdawał się kierować przy tym czystym egoizmem. Coś jednak sprawiało, że ciekawa była tego co może wydarzyć się później, dlatego nie przerwała tych katuszy i nie starała się nauczać swojego nowego kochanka delikatności. Zresztą, nadmiernej delikatności też nie byłaby w stanie znieść, a przynajmniej wtedy tak jej się wydawało.
Pierwsza dobrała się do jego koszuli, ale udało jej się odpiąć tylko jeden z guzików. Skończyło się bowiem na mocnym smagnięciu po dłoniach i ostro wypowiedzianym:
– Zostaw.
Nim ogarnęła to co on mówi, jak to brzmi, co robi, to on już trzymał jej nadgarstki w stalowym uścisku i przyciskał do ściany nad głową. Jego pocałunki, o ile to jeszcze było możliwe, nabrały na intensywności, ale także na agresji.
Zdaniem Margarety w Tomku było bardzo dużo agresji i to takiej, której samo słowo agresja nie określało, ale ona w myślach używała właśnie tego, bo żadne bardziej trafne nie przychodziło jej do głowy. Ta agresja była dziwna, bo opierała się na specyficznym rodzaju przemocy, na takim, który nie przekraczał granic, wyczuwał bariery i nie forsował ich.
Był zdyszany. Zmęczyły go same pocałunki i siła jaką wkładał w utrzymanie jej rąk przy ścianie. Walczyła z nim. Może nie było to pełne opieranie się, ale dłonie chciała uwolnić. Sądziła, że on tego oczekuje, że właśnie takiej walki łaknie.
Działała na niego. Jej gesty, mimika twarzy, delikatne szarpnięcia, by móc na moment o czymś zadecydować, podniecały go i skutkowały tak jak najlepszy z afrodyzjaków.
Oboje zdawali się zakochać w tej szarpaninie albo przynajmniej na krótki moment byli ją w stanie ukochać na tyle, by starać się na różne sposoby przedłużać tę zakrawającą o brutalizm grę wstępną.
W końcu wylądowali na kanapie. On ciągle będący w nienagannym ubraniu, jedynie z jednym rozpiętym guzikiem koszuli. Natomiast jej rzeczy były bardzo wymięte, aż w końcu nie było ich na niej wcale. Spotkały się z podłogą.
Rozpiął pasek, który miał przy spodniach i nie wydobywając go ze szlufek, dokończył dzieła, czyli rozpiął guziki dżinsów. Powstrzymała go jednak przed wprowadzeniem penisa do pochwy. Położyła jedną dłoń na jego klatce piersiowej. Wcześniej czyniła różne gesty, które nie były w stanie go zatrzymać, ale ten jeden miał inny wymiar. Sprawiał, że Tomek wiedział, że musi przestać i na chwilę skupić uwagę na jej oczach, a nie nagim, niemal idealnym biuście.
– Czego chcesz? – spytał nieuprzejmie, jakby tylko niepotrzebnie przedłużała.
Dostrzegł w turkusowej barwie brak urazy. Margareta nie wyglądała w jego oczach na osobę, która miałaby zaraz prawić mu kazania, oczekiwać delikatności i wymagać, by był milszy. Miał rację, bo nie w jej planach było stawać się nauczycielką od dobrych manier.
– Bez zobowiązań – wypowiedziała zdyszanym głosem, takim, jakby właśnie mieli za sobą co najmniej ósmą milę.
Pokiwał głową, najpierw czyniąc to jakby w zwolnionym tempie, a potem już bardziej ochoczo.
– Jasne – wyszeptał przez lekko skrzywione usta i powrócił do tego co ona przerwała, czyli do nagłego, szybkiego wtargnięcia w jej wnętrze.
– Nie żartuję! – krzyknęła. Zamknęła oczy, bo jego wejście ją zaskoczyło. – Nie chcę byś po tym czegoś oczekiwał – wytłumaczyła, zmuszając samą siebie do opanowania emocji i wyrównania oddechu.
– Nie będę – zapewnił ostro i zaczął się poruszać.
Nie kochał się mechanicznie. Co jakiś czas zataczał okręgi, zmieniał tempo, ale nie dostosowywał go do niej. W końcu przyspieszył i zaczął lecieć na łeb i na szyję, byleby dobrnąć do mety.
– Świetnie się pieprzysz – głośno stwierdził, gdy opadał z wyczerpania, kładąc głowę na jej ramieniu.
Zamilkła. Tak naprawdę nie chciała komentować ani jego zachowania, ani tego całego aktu fizycznej miłości. Było w tym coś co z pewnością jej się podobało, ale wiele też było brak, by mogła określić to mianem perfekcji. Było w niej coś z perfekcjonistki, z pedantki, ale jednak w łóżku zdawała się lubić bałagan. W końcu przestała myśleć, dochodząc do wniosku, że jest bardziej popieprzona niż wydawało jej się wcześniej, że jest. To wtedy Tomek się odezwał. Powiedział coś, co zbiło ją całkiem z pantałyku.
Słowa jakie wyszeptał brzmiały delikatnością jedwabiu i były jak muskanie niemal nienamacalnego aksamitu.
– Pokazałaś mi, że umiesz się pieprzyć, ale czy potrafisz się kochać?
Nie odpowiedziała mu, gdyż nie umiała udzielić odpowiedzi. Nie pamiętała już, jak to jest się kochać. Było zbyt dużo myśli w głowie, które niekoniecznie dałyby się ubrać w słowa. Być może inna kobieta, by sobie z tym poradziła, powiedziałaby co myśli i wyszłaby na tym całkiem dobrze, ale ona nie była inną kobietą, ona nie umiała mówić o uczuciach ani rozmawiać o doznaniach. Nauczona była dawać rozkosz, a nie ją przyjmować, choć kiedyś było inaczej.
Tomek nagle zaczął całować zupełnie odmiennie, delikatnie muskać, pieścić ustami, choć ledwie dotykał wargami jej ciała. W tym jednym, powtarzanym geście przypomniał jej kogoś, o kim wcześniej za wszelką cenę starała się zapomnieć. I nagle zapragnęła o tym kimś pamiętać.
Leżąc, chłonęła każde nowe doznanie, które pokrywało się z tym starym, tym sprzed lat. Wtedy była młoda, bardzo młoda, niemal nielegalna. On był starszy, dobrze zbudowany, choć jego koszula nie opinała aż tak torsu jak ta Tomka. Na domiar wszystkiego Janek też był blondynem, ale jego oczy nie były jak szmaragdy, a jak migdały o orzechowej barwie. Nawet nie zauważyła kiedy omyłkowo wypowiedziała jego imię. Tomasz to usłyszał i miał czelność po wszystkim zadać pytanie. Jednak nie uczynił tego gniewnie. Nie czuł zawodu i zupełnie nie był zrozpaczony faktem, że kochając się z nim, wzywała kogoś innego.
– Kim jest Janek? – spytał tak po prostu, siedząc w taki sposób, by mogła trzymać nogi na jego udach. Wychylił się po butelkę nieotwartego szampana i zaczął majstrować przy korku, by już po chwili ten mógł wystrzelić i zrobić kolejną dziurę w styropianowych kasetonach, którymi zdobiony był cały sufit.
– Janek? – zdziwiła się.
– Wypowiedziałaś jego imię. Podaj kieliszki, proszę – polecił i wskazał na komodę, którą miała za plecami.
Otworzyła oszklone drzwiczki i wyginając się tak, jak to tylko było możliwe, starała się dosięgnąć pierwszych dwóch z brzegu. Najpierw wyjęła jeden, a potem drugi, przekładając je pojedynczo do drugiej dłoni.
– To kim jest Janek? – nie dawał za wygraną Tomasz.
– Mężczyzną – zastosowała specyficzny unik.
– Twoim?
– To nieważne. – Podała mu obydwa kieliszki.
– Był twoim? – dopytywał, nalewając szampana. – Proszę – wystawił rękę z pełnym kieliszkiem w jej kierunku. A ona nie wiedziała, czy proszę zastosował do podania, by odebrała kieliszek z jego dłoni, czy być może to proszę było wzywaniem jej do odpowiedzi.
– Był przede wszystkim ojcem. – Sięgnęła po trunek. Dłoń jej drżała, co nie uszło jego uwadze.
– Twoim ojcem? – zapytał nieco zszokowany.
– Oczywiście, że nie! – niemal krzyknęła. – Był ojcem pewnego chłopca.
– Twojego chłopca? Masz synka?
– A jakie to ma znaczenie? – Wzruszyła ramionami i lekko się zaśmiała, ale w sposób niezabawny, a bolesny.
Nawet on poczuł ten ból. Nie wiedział, czy ma rację. Nie był pewny czy Margareta ma dzieci, czy wspomnianego chłopca urodziła i wychowała, czy tylko porzuciła, a może usunęła za pomocą farmakologii lub aborcji. Jednak jego oczy, pomimo tej niepewności, zaszły łzawą mgłą. Potrząsnął głową, łudząc się, że tym sposobem przegoni wszystkie czarne chmury, jakie zebrały się dookoła.
– To nieważne. Wszystko jest nieważne – szepnął i uśmiechnął się do niej chłodno, w zbolały sposób. – W końcu miało być bez zobowiązań – przypomniał sobie i jej. Uniósł kieliszek, jakby chciał życzyć jej pomyślności czy też dać do zrozumienia, że zamierza wypić za jej zdrowie albo za owe bez zobowiązań.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz